No. 37

Do pisania wraca się bardzo ciężko. Szczególnie, że było to już tak dawno i trzeba nieźle wysilić pamięć, żeby przypomnieć sobie o tym i owym. Na szczęście są zdjęcia i jakieś krótkie notatki z telefonu, ale natłok spotkań, wrażeń i wyjazdów, które fundują mi inni odkąd wróciłam do Polski nie pomaga ;).

Tak czy owak – nie nudzę się, dlatego bardzo powoli zaczynam nadrabianie szwajcarskich zaległości. Zostało mi do końca ok. 10 postów o Szwajcarii – chciałabym to dokończyć do 28 lipca, żeby po powrocie z wakacyjnych wojaży zabrać się już za te „polskie przygody”. Spotyka mnie niesłychanie wiele cudownych rzeczy, natrafiam na cudownych ludzi i dzięki nim mam cudowne wspomnienia. To trzeba zachować, bo w chwilach zwątpienia zawsze mogę poczytać o czymś pozytywnym :).DSC_1183

Dzisiaj jeszcze post z niewielką ilością zdjęć, ale następne już będą z takimi widoczkami, że ohh! Mnie przynajmniej powaliły – były piękne nawet bez photoshopa ;).

Jeśli dobrze pamiętam to 23-34 maja wybrałam się do Konstancji, której nigdy dobrze nie poznałam mimo, że mieszkałam tam 9 miesięcy. I ten drugi powrót (pierwszy był w marcu) uświadomił mi to dobitnie. Mam nauczkę, żeby wykorzystywać skrzętnie każdy dzień, bo przez lenistwo i wygodę traci się ogromnie dużo.

DSC_1180

Maj nie był dobrym miesiącem do stopowania – najpierw zostawiony telefon w samochodzie u kierowcy, w następnym tygodniu jechanie do Berna przez Lucernę co zajęło mi 3 razy dłużej niż powinno, dwie nieudane próby dojechania do doliny Lauterbrunnental, ale dojazd stopem do Konstancji wykończył mnie kompletnie.

Trasa liczyła zaledwie 100 km, ale jak nie idzie to nie idzie. Jechałam z 5 kierowcami, 7 godzin, a i tak wzięłam na koniec pociąg, bo musiałam być w Konstancji na godzinę 16:00.

DSC_1179

Kiedy zatrzymał się pierwszy kierowca od razu poznałam, że jest obcokrajowcem ze słabym niemieckim, bo nie zadał mi żadnego pytania, a tłumacząc co tutaj robi używał pojedynczych słów. Pomyślałam „Polak”, bo i wygląd typowy dla Polaka miał. Jakież było moje zdziwienie 5 minut później, kiedy przerwałam milczenie pytaniem skąd jest i dostałam cudowną odpowiedź: „z Polski”.

Szok – człowiek mieszka w Szwajcarii 3 lata i jego niemieckiego nie można nazwać nawet podstawowym. Zostawiając kwestię czy jest to w porządku wobec lokalsów, to trochę podziwiam – ja bym nie potrafiła pracować w kraju, w którym nie mogę się porozumieć.

DSC_1174

Następni kierowcy byli typowymi Szwajcarami, czyli… Włoch, Kosowianin i czarnoskóry Amerykanin. Ostatnim kierowcą, który podwiózł mnie zrezygnowaną z wylotówki pod dworzec był młody Szwajcar, któremu ostro się dostało przez telefon od dziewczyny, kiedy ta dowiedziała się, że wziął autostopowiczkę.

Do Konstancji dotarłam punktualnie o 16:00 i uboższa o kilkanaście franków na bilet wydanych w wyniku podjęcia złych autostopowych decyzji  – pierwszy raz aż tak poległam. Od razu spoiler – to była kumulacja pecha, każdy następny stop do końca pobytu w Szwajcarii był tylko lepszy :).

DSC_1171

W Konstancji razem ze starymi dobrymi erasmusowymi znajomymi poszliśmy na rockowy minifestiwal. Lokalne zespoły na niewielkiej, uroczej wyspie prezentowały swoje kawałki. Miód dla uszu spragnionych muzyki na żywo.

W drodze powrotnej koleżance odpadł łańcuch, więc pozostało jej wracać na bagażniku innego rowerzysty. Koleżanka nogi ma dosyć długie, więc co chwila zawadzała nimi o jezdnię. W związku z tym wydelegowano na siedzenie na bagażniku… mnie, ponieważ wielkich rozmiarów nie jestem. Ostatnie 10 km pokonałam z nogami wyciągniętymi ku górze.

DSC_1209

Następnego dnia spotkałam się z polską koleżanką, która po raz drugi przyjechała na Erasmusa do Konstancji. Pogrzałyśmy twarze na słońcu, zjadłyśmy dobrego kebaba. Potem wyruszyłam w poszukiwaniu lepszego miejsca na łapanie do Szwajcarii niż ostatnio.

Zawędrowałam w piękne, nieodkryte przez 9 miesięcy miejsca, które były rzut beretem od akademika, gdzie mieszkałam. Naprawdę wstyd tego czasu przesiedzianego w moim pokoju…

DSC_1205

W drodze powrotnej nienauczona w żaden sposób doświadczeniem wczorajszym wsiadłam do samochodu, który nie do końca jechał w moim kierunku. Ale stop ma to do siebie, że czasem zboczysz z trasy, a i tak dojedziesz szybciej niż jadąc trasą wyznaczoną przez google. Właśnie tak było tym razem, bo następny samochód, zawiózł mnie spory kawałek i wysadził w świetnym miejscu. Dodatkowo łapałam go tylko chwilkę.

Zostałam wysadzona na dużej stacji benzynowej, gdzie stałam pod takim szyldem (tak, wiem, że wyglądam wyjątkowo zmięta):

DSC_1213

„weź ze sobą stopowicza”. Po 10 minutach zatrzymał się Albańczyk, który obiecał podwieźć mnie na miejsce oddalone o 5 km, ale z lepszą miejscówką.

Owa miejscówka wcale nie okazała się lepsza – był to zwykły parking, gdzie samochodów był na tyle mało, że bardziej opłacało się pytać kierowców o podwózkę niż stać z szyldem. Bardzo nie lubię tego robić, ale wyjścia nie było.

Spytałam 5 kolejnych kierowców, którzy niestety nie jechali tam gdzie ja lub nie chcieli mnie wziąć. Niedaleko stał też samochód na francuskich blachach, ale postanowiłam do niego nie podchodzić w imię stereotypu, że oni tylko po francusku, a ja nie lubię dogadywać się na migi.

Jednak mężczyzna w środku poczuł się chyba takim niepodchodzeniem nieco urażony, bo kiedy wyszedł z samochodu i jadł kanapkę sam się mnie spytał pięknym niemieckim czy może mi jakoś pomóc. Nieśmiało spytałam czy jedzie w stronę Bazylei, a zaraz potem z uśmiechem jechałam z tym Słoweńcem niemalże pod sam dom :).

DSC_1195

Jeśli w autostopie jest jakakolwiek reguła to brzmi ona – nie wolno przepuszczać żadnego samochodu (jest jeszcze druga, żeby nie wjeżdżać do dużych miast, bo potem ciężko o wylotówkę, ale w Szwajcarii nie ma dużych miast i ta reguła nie obowiązuje ;))! Już kilkakrotnie takie „nietypowe/przypadkowe samochody” okazywały się strzałami w 10.

DSC_1194

Ostatecznie wyjazd uświadomił mi jak bardzo nie znałam miasta, w którym mieszkałam kilka miesięcy + że autostop bywa męczący.

Następnego dnia w Szwajcarii był dzień wolny od pracy. Nie pamiętam teraz, ale wynikało ono z jakiegoś święta chrześcijańskiego. Claudio niestety nie mógł mi pożyczyć roweru, żeby dojechać do kościoła, o czym dowiedziałam się na tyle wcześnie, żeby zdążyć na pociąg ze stacji oddalonej o 2,5 km, ale na tyle późno, żeby całą tę trasę pokonać biegiem.

Wbiegłam na peron ledwo dysząc, nie zdążyłam kupić biletu, a pociąg już był na stacji. Wchodzę do środka i podchodzę do konduktorki prosząc o bilet. Szwajcarka spokojnym głosem: „to będzie mandat 100 franków plus cena biletu„. Wiedziałam, że za brak biletu są takie kary, ale myślałam, że jeśli przyznam się dobrowolnie do braku biletu to tak jak w Polsce bilet zostanie mi sprzedany z ew. dopłatą.

Nieśmiałym więc głosem tłumaczę, że biegłam całą trasę i nie zdążyłam kupić biletu. Wyciągam rękę z przygotowanymi pieniędzmi na bilet, mówię niepewnie, że od razu podeszłam właśnie w tej sprawie. Kobieta nieustępliwie tłumaczy, że oni nie mogą sprzedawać biletu w pociągu i po prostu należy mi się mandat. Pyta gdzie jadę, odpowiadam, że tylko jedną stację, ona powtarza, że kara 100 franków i… odchodzi.

Jeszcze przez pół pociągu narzekała na ludzi jeżdżących bez biletów. Nie wiem co mnie uratowało – może ta czerwona, spocona twarz, może to że tylko jedna stacja, a może to, że przyznałam bez ogródek, że nie mam biletu i chcę go kupić? Suma summarum nie dostałam ani kary, ani nie kupiłam biletu…

DSC_1191

Jako smaczek mogę dodać, że… mszy w tym dniu w kościele nie było 😀 Także o mało nie złapałam 400 zł mandatu za wejście do pustego kościoła z powodu podanej błędnej informacji na stronie internetowej.

Jedna uwaga do wpisu “No. 37

Dodaj komentarz